Fronołów nad Bugiem
Historia

Fronołów 1905 – 1948 (trochę historii, trochę wspomnień)

Wspomnienia z Fronołowa Andrzeja Daniluka i Stanisława Szymańskiego . Wspomnienia dotyczą pierwszej połowy ubiegłego wieku. Są to bardzo cenne treści, poznamy wiele ciekawych faktów z lat minionych, faktów odnoszących się do bardzo konkretnych i znanych nam miejsc. Dziękuję bardzo za udostępnienie w imieniu rzeczywistych i wirtualnych fronołowiczów.

Andrzej Daniluk, Stanisław Szymański

Fronołów 1905 – 1948 (Trochę historii, trochę wspomnień)

I. Początki

Dziewiętnasty wiek nazywano wiekiem pary i elektryczności, rzeczywiście te dwa nośniki energii zaczynały odgrywać coraz większą rolę, w szczególności, w komunikacji. Europa i Ameryka pokrywały się siecią dróg żelaznych, po których przemieszczały się pociągi z parowozami, jak sama nazwa wskazuje napędzanymi parą wodną. Również Cesarstwo Rosyjskie próbowało bezkresne terytoria, pokryć siecią dróg żelaznych. W 1904 roku zaplanowano wybudowanie dodatkowej linii kolejowej łączącej Warszawę z Petersburgiem, ówczesną stolicą cesarstwa. Wytyczono trasę biegnącą w poprzek Podlasia przez Czeremchę i Hajnówkę w kierunku Baranowicz.

Dróżnikówka – widok współczesny:


Był to fragment zamykający jedno z wielkich oczek sieci kolejowej pokrywającej europejską część cesarstwa. Po różnych przymiarkach i zabiegach miejscowych lobbystów, ostatecznie wytyczono taki przebieg linii kolejowej, jaki obecnie istnieje w tym rejonie. Stacją wyjściową był Siedlec, jak, wówczas nazywano Siedlce. Dalej zaplanowano stacje: w Primordach (to znaczy przy Mordach), w Niemojkach, w Platerowie, w Mierzwicach (razjezd Fronołowo nazwa późniejsza), w Siemiatyczach (nazwa późniejsza), w Nurcu, w Czeremsze (nazwa późniejsza), w Hajnówce. Do budowy przystąpiono w następnym roku. Próbowano ominąć Puszczę Białowieską. Ostatecznie została przecięta linią biegnącą w poprzek północnej odnogi zwanej Puszczą Ladzką.

Nad Bugiem tory wytyczono w poprzek majoratu rozciągającego się od Mierzwic do Buszki, jako części większej jednostki, której centrum znajdowało się w Konstantynowie. Częścią nadbużańską prawdopodobnie zarządzał, jakiś carski oficer za pośrednictwem dzierżawców. Niewielki dworek istniał w Mierzwicach, usytuowany, jakieś dwieście metrów od kaplicy, w kierunku północno-wschodnim. Z końca dziewiętnastego wieku zachowała się dawna kuchnia dworska, a jeszcze po wojnie widoczne były fundamenty po dworku z fragmentem piwnicy. Na miejscu obecnej świetlicy stał czworak, a po drugiej stronie drogi drugi. Oba kryte słomą, zamieszkałe przez osiem rodzin fornali pracujących w majątku.

Budowa ruszyła w 1905 roku. Nasypy i wykopy wykonywano ręcznie przy wspomożeniu zaprzęgów konnych. Przygotowywano je, jako podłoże pod linię dwutorową. Po obu stronach nasypu powstawały wyrobiska po kruszywie. Szczególnie dobrze je widać w pobliżu rzeki, ponieważ tutaj nasypy są bardzo wysokie. W tymże roku rozpoczęto budowę mostu na rzece Bug. Most miał być jedno-przelotowy, ale filary przygotowywano pod dwa przeloty. Podkłady kolejowe wykonywano z sosny, którą pozyskiwano w pobliskich lasach. W tym celu został wycięty starodrzew. Nie wiemy, jak drewno sezonowano i nasycano środkami grzybobójczymi i przeciwgnilnymi. Być może pozyskiwano dziegieć w smolarniach. Jedna była usytuowana na końcu Mierzwic Starych. Potem zręby zostały zalesione. Powstał rozległy zagajnik na południowy wschód i południe od obecnego Fronołowa.

Prawdopodobnie sadzenie lasu nadzorował gajowy Paweł Sugiera zamieszkały w gajówce posadowionej na obrzeżach Nowych Mierzwic przy drodze aktualnie prowadzącej do Fronołowa i Buszki. Starsi wczasowicze korzystający z uroków nadbużańskich pamiętają grzybne lasy, które nazywano po prostu „zagajnikiem”. To wspomnienie po dawnej obfitości.

Według różnych źródeł budową mostu i fragmentu torów kierował carski inżynier Fronołow. Musiał być solidnie zasłużony, gdyż jego nazwisko posłużyło carskim urzędnikom do nadania nazwy przystankowi. Najprawdopodobniej położył on duże zasługi przy powstaniu przeprawy przez Bug, więc władze carskie uznały, iż może być dobrym patronem tego miejsca. Stacja leżała na terenie leśnym należącym do ówczesnych lasów państwowych przynależnych cesarstwu. Od terenów zamieszkałych dzieliło kilka kilometrów. Wsie małe i niepozorne. Chyba temu wydarzeniu nie nadawano zbyt wielkiego rozgłosu. Po prostu w pewnym momencie w dokumentacji pojawił się „Razjezd Fronołow”, czyli Rozjazd Fronołowa, twórcy i wykonawcy projektu. Nawet nie stacja, którejś tam klasy, tylko rozjazd.

Tutaj kończyła się linia dwutorowa. Żaden z torów na szlaku nie mógł zakończyć się ślepo. Przez rzekę prowadziła jedna nitka torów. Po drugiej stronie mostu była już stacja czwartej kategorii, jako zaplecze leżącego w odległości siedmiu kilometrów miasteczka Siemiatycze. Dalej ponownie linia stawała się dwutorowa. Też o nazwie zadecydował, jakiś urzędnik, ani Boratyniec, na którego gruntach ją zbudowano, ani pobliskie Szerszenie nie zasłużyły, aby obdarzyć swoją nazwą stację. Nikt nie przewidział, czym może stać się Fronołów dla wielu mieszkańców Siedlec czy też Warszawy. Doceniono później. Nazwę spolszczono na Fronołów, nawet ładnie brzmiała, nikt nie znał jej pierwowzoru i nikomu to nie przeszkadzało. Goście ukochali fragment Nadbużańskiego Podlasia, jako Fronołów, przywiązali się do niego i już chyba tak to zostanie. Największy sentyment budzą przeżycia z dzieciństwa, młodości, a i w wieku dojrzałym też sentymenty pozostają, bo Dolina Bugu jest przepiękna, niepowtarzalna, a w niej taką małą perełką jest Fronołów, który ma stację, chociaż nie ma formalnie miejscowości.

Może tak wyglądał dworzec? Ten budynek też ma pięć kominów i pochodzi z czasów carskich.


Wzdłuż torów, co kilka kilometrów, wybudowano z drewna, małe domki, w ciekawym stylu. Nazwano je budkami dróżników, czyli ludzi odpowiedzialnych za stan torów. W kolejarskim, oficjalnym żargonie nazywano je dróżnikówkami. Dróżnicy mieli czuwać z zewnątrz nad bezpiecznym podróżowaniem. Na drugim przejeździe mieszkała i pracowała rodzina Wacława Hackiewicza z żoną Heleną i dziećmi: Kazikiem, Marysią, Józią, Rózią i Antosią. W wolnej Polsce mieszkali obok mojej rodziny w Mierzwicach. Już są po tamtej stronie. I jeszcze jedno wspomnienie, to Rutkowscy: Jan, Maria, Czesław, Janka i Wacek. Mieszkali w pierwszej budce, tuż za mostem, też rodzina dróżnika. To nasza rodzina. Też już ich nie ma. Zostały tylko mgliste wspomnienia. To ludzie, z którymi, w jakiś sposób się zetknęliśmy.

W kilka lat później, prawdopodobnie w 1909 roku, we Fronołowie wybudowano drewniany budynek dworca kolejowego. Podobno miał pięć kominów i piękną drewnianą architekturę. Zlokalizowany, jakieś trzydzieści metrów na zachód od przejazdu aktualnie prowadzącego do państwa Karwackich mieszkających tuż za torami. Prawdopodobnie budynek był spoziomowany z niskim peronem. Z dworca schodziło się wprost na peron. Fronołów został prawdziwą stacją kolejową i to chyba właściwe jej narodziny. W tej chwili nie sposób zidentyfikować dokładnie miejsca, w którym stał dworzec. Na powierzchni ziemi nie zachowały się żadne materialne ślady wskazujące na jego istnienie. Żył krótko. Tylko trzydzieści lat.

II. Wojna

Początek roku 1914 zaczął napawać jednych niepokojem, a innych nadzieją. Coś się w Europie zaczynało dziać? Car zmieniał doktrynę wojenną, chyba zamierzał bronić zachodnich peryferii cesarstwa, a może doszedł do wniosku, że warto ruszyć „na Zapad”, więc na Bugu przydałaby się przeprawa bardziej ofensywna i wkrótce w Petersburgu zapadła decyzja, aby zbudować drugą nitkę przeprawy przez Bug, ważną dla Podlasia i dla Fronołowa. Najważniejsze dla stacji – nie zamierzano jej zlikwidować. Po „ukazie tolerancyjnym” cara Mikołaja Drugiego sytuacja na Podlasiu i w Chełmszczyźnie wyraźnie złagodniała. Parafie katolickie przeżywały niesamowity rozwój. Na Podlasiu przybywało w błyskawicznym tempie Polaków i rzymskich katolików. Niektóre parafie katolickie potroiły liczbę wiernych i to w ciągu kilku miesięcy. Okazało się, że dawni unici przymuszeni do przejścia na prawosławie, nie tylko porzucili wymuszoną wiarę, ale zadeklarowali przynależność do Polski. Język polski zaczął odradzać się, bo pojawiły się szkoły polskie, zaprzestano agresywnej rusyfikacji. Prawie wszystkie wsie po lewej stronie Bugu przeszły na katolicyzm. W Mierzwicach została tylko jedna rodzina prawosławna w Buszce wszyscy zostali katolikami, a więc zadeklarowali przynależność do narodu polskiego. Tak też było w Hołowczycach, Konstantynowie, Leśnej Podlaskiej i w wielu innych wsiach i miasteczkach lewobrzeżnego Podlasia.

Tymczasem na Bugu rozpoczęły się prace przy budowie drugiej nitki mostu. Teraz prace poszły sprawniej, ponieważ koleją można dowieźć potrzebne materiały. Most powstawał w błyskawicznym tempie. W tym wszystkim bardzo ważne okazały się filary, które, podczas pierwszej budowy zostały już przygotowane, pod ewentualną budowę drugiej nitki. Teraz je wykorzystano. Stalowe elementy łączono metodą nitowania.

Most dwukierunkowy – widok współczesny.


Prawdopodobnie pracami kierował inżynier Antoni Płaczkowski. Z imienia i nazwiska wynikało, że Polak. Zlikwidowano rozjazdy i drugim torem połączono przeprawę przez Bug. Teraz pociągi mogły chodzić w obie strony. Poprzednio zbudowano most nitowany, teraz zastosowano podobną technologię. Długość przęseł zachowano taką, jaką miała pierwszą nitka, tylko wysokość przęsła została zmniejszona. Trochę to było dziwacznie i nie wyglądało najciekawiej, najładniej. Nikt się tym, nie przejmował, bo państwa zamieszkujące Europę wzięły się, za tak zwane łby, ponieważ wybuchła wojna. Najprawdopodobniej most kończono już, podczas działań wojennych.

Jeszcze lotnictwa nie używano i w 1914 roku na Podlasiu było spokojnie. Fronty przewalały się na północy i południu. Na Podlasie wojna przyszła w następnym roku. Mocno ucierpiały Mierzwice Stare, gdzie, podczas działań wojennych spaliło się kilkanaście domów. Trochę ucierpiał most, ale został tylko uszkodzony. Front wkrótce przeniósł się za Bug i we Fronołowie zaczęli rządzić Niemcy. Od ręki zabrali się do wyciągania, jak największych korzyści z zagrabionych terenów. Bogactwem tej ziemi były lasy. W pobliżu Fronołowa zostały wycięte na potrzeby budowanej linii kolejowej. Trzeba było sięgnąć po starodrzew, który rósł w tak zwanym Wielkim Lesie po południowej i południowo-wschodniej stronie Mierzwic Starych. Prawdopodobnie, wtedy została wycięta część lasu, którą miejscowi nazywali Płoszczą.

Na Trojanie rosły piękne lasy dębowe. Był i starodrzew sosnowy. Stąd pnie spławiano Bugiem w okolice mostu we Fronołowie. W dwu miejscach utworzono stanowiska rozbierania tratew. Jedno w pobliżu mostu, a drugie na przedłużeniu drogi obecnie prowadzącej nad Bug, a biegnącej obok torów kolejowych w pobliżu stacji Fronołów. Rozkopano piaszczysty wał i przez wykop poprowadzono tory kolejki wąskotorowej o rozstawie szyn 75 centymetrów do samej rzeki, którą transportowano kloce do tartaku. Druga, taka sama, linia kolejki biegła wzdłuż torów kolejowych do bindugi tuż przy samym moście. Odległość między jedną, a drugą bindugą wynosiła, jakieś czterysta, pięćset metrów. Wagoniki ciągała parowa lokomotywka. Fronołów okazał się doskonałym miejscem, gdzie można dokonać obróbki kloców i następnie tak przetworzone drewno załadować na wagony i wywieść do cesarstwa Wilusia.

Prawdopodobnie już w 1915 roku we Fronołowie zaczęto budować tartak i urządzenia pomocnicze w postaci kolejki leśnej przeznaczonej do transportu pni drzewnych z Wielkiego Lasu na teren tartaku. Ślady po nasypie kolejki można znaleźć w różnych miejscach w samym Fronołowie, jak i w pobliskich lasach. Nasypy i torowiska, jak i sam tartak prawdopodobnie budowali jeńcy rosyjscy, którzy byli przetrzymywani we Fronołowie. Do wojaczki raczej się nie rwali. Prawdopodobnie jeszcze w jesieni 1915 roku dla potrzeb tartaku w odległości jakieś czterystu metrów od przystanku wybudowano budynek, w którym mieściło się biuro (komando) tartaku, a może i jakieś mieszkania zarządców. Wydaje mi się, że był to pierwszy, reprezentacyjny budynek świeżo urodzonej miejscowości pod nazwą Fronołów. Budynek miał charakter baraku, chociaż uznać go można za nietypowy. Posadowiono go na betonowej podmurówce, grunt pod budynkiem również pokryto betonem. Belki tworzące podwaliny pochodziły z tutejszego lasu. Część nośna konstrukcji składała się z kanciaków tworzących kratownicę, która została obitą ćwierćcalówkami. Przestrzeń między zewnętrzną, a wewnętrzną częścią ściany wypełniono trocinami na grubość kanciaków tworzących szkielet. Trzy zewnętrzne ściany otynkowano i całość pomalowano na biało. Od strony południowej zbudowano sporą werandę oddzieloną od zewnątrz balustradą, stąd wchodziło się do wielkiej kuchni ulokowanej centralnie. Od tej kuchni na prawo znalazł się jeden pokój i na lewo trzy pokoje. Centralne wejście, w postaci stylowego ganku otoczonego kolumienkami znajdowało się od strony Bugu. Wejście gościnne prowadziło jeszcze do trzech pokoi położonych z lewej i prawej strony sionki, która oddzielała wnętrze od ganka. Szybko budynek został nobilitowany i ochrzczony „białym dworkiem”, chociaż został wybudowany z materiałów bardzo proletariackich. Zaszczytną nazwą nadano mu w okresie międzywojennym. W pobliżu tartaku wybudowano kilka baraków, które zamieszkiwali jeńcy i ich strażnicy.

Leśny cmentarz wojenny z 1920 roku

Kolejką wąskotorowa przewożono kloce z Wielkiego Lasu, a być może również z Płoszczy, ponieważ przebiegała blisko. Wagoniki ciągały konie. Tartak usytuowany był w odległości siedemdziesięciu metrów na północ od „białego dworku”. Trak napędzano maszyną parową. Ze stacji do tartaku poprowadzono bocznicę w dość ciekawy sposób. Różnica poziomów między stacją, a tartakiem wynosiła kilka metrów. Tor ułożono na pewnego rodzaju pochylni o niewielkim nachyleniu. Torowisko składało się z normalnych, standardowych szyn. Tarcicę ładowano w tartaku na wagony, które były wciągane na poziom normalnego toru specjalną lokomotywką. Pociąg formowany był już w rejonie stacji. W tartaku również zainstalowano maszynę do wyrobu waty drzewnej używanej w transporcie materiałów wybuchowych.

Paliwem wykorzystywanym do wytwarzania pary technicznej były trociny. Tartak prawdopodobnie spłonął w 1918 podpalony przez rosyjskich jeńców, inna wersja, to podpalenie dwa lata później, nawet w okresie międzywojennym. Podobno są dowody, że pracował jeszcze w 1923 roku, a spaliła go konkurencja. W dwudziestym roku tu nie było wielkich walk, tylko małe potyczki. Nawała bolszewicka ominęła tę część Podlasia. Nikt nie wspominał o poważniejszych walkach w okolicy. W lesie na południe od Mierzwic Starych zbudowano cmentarzyk, na którym pochowano wszystkich zabitych, jakich znaleziono nad Bugiem w kilku innych miejscach, to były ciała zabitych ułanów. Spod Warszawy bolszewicy też uciekali innymi drogami, a w szczególności północną w kierunku Prus Wschodnich i Wilna. W czasie wojny w czerwcu i lipcu ewakuowano wraz z rodzinami wszystkich urzędników carskich, w tym również pracowników kolei, nawet szeregowych. Wspomniane wcześniej rodziny znalazły się w Moskwie. I tam je zastała rewolucja.

Opowiadano historie mrożące krew w żyłach. Moskwa była zasobnym miastem, gdzie nawet biedakom żyło się nie najgorzej. Nikt nie cierpiał głodu, a żywności było w bród i ceny zróżnicowane. Czerstwy chleb sprzedawano za pół ceny, podobnie było z innym pieczywem, a nawet wędliny niesprzedane jednego dania następnego sprzedawano po dużo niższej cenie. Z tym, że wędliny nie straciły swoich świeżości. Po przejęciu władzy przez bolszewików, w ciągu jednej mocy znikły towary z półek i zaczął się parszywy, i podstępny głód. Rutkowscy powrócili do Polski po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, a Hackiewicze podobno tuż po zakończeniu działań wojennych Pierwszej Wojny Światowej. Te relacje są sprzeczne i zawsze pochodzą z trzecich ust, ponieważ nikt ze świadków tamtych wydarzeń już nie żyje.

Do Fronołowa Polska wróciła dwunastego listopada 1918 roku, kiedy na czele oddziału Polskiej Organizacji Wojskowej Ignacy Humnicki, właściciel majątku w Ruskowie, rozbroił niemiecką załogę tartaku i ochraniającą most na Bugu. Być może, wtedy jeńcy rosyjscy odzyskali wolność. Warto zwrócić uwagę, że ostoją polskości prawie zawsze bywali ziemianie.

III. Między wojnami

Po 123-ech latach niebytu rodziła się wymarzona Niepodległa. Jeszcze należało tylko odeprzeć śmiertelną nawałę sunąca ze wschodu. To najazd bolszewickiej barbarii. Z Ukraińcami też łatwo nie było i Czesi dobierali się nam do skóry. Na zachodzie wybuchły powstania przeciwko Niemcom: śląskie i wielkopolskie. Śląskie w zasadzie przegrane, wielkopolskie wygrane. Plebiscyt ma Mazurach i na Śląsku dawał niezbyt korzystne rozwiązania dla Polski. Nadzorują go Francuzi i Anglicy. Niemcom sprzyjają Anglicy, Polakom bardziej Francuzi. Od końca dwudziestego pierwszego roku można było zastanawiać się nad zbudowaniem Niepodległej. Co prawda różne grupki polityczne żarły się w sejmie i poza sejmem. Jeszcze była śmierć pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej – profesora Gabriela Narutowicza. Niestety, zabił go Polak. Zawsze lubiliśmy sobie wzajemnie podstawiać nogi.

Trzeba było chwycić za mordę rozhisteryzowane towarzystwo zagrażające bytowi młodego państwa i „rozbuchaną demokrację”. To było trochę później. Carską własność przejęło państwo polskie i tak włości ciągnące się wzdłuż koryta Bugu od Mierzwic po Buszkę stały się jego własnością, Uchwalona przez sejm w 1921 roku reforma rolna nie została wdrożona w życie od ręki. Dopiero zaczęto ją wdrażać od 25 roku w zmienionej formie. Za przekazywaną ziemię należało płacić. Naczelnik Państwa, Józef Piłsudski uważał, że majątki będące w gestii państwa powinny być rozparcelowane w pierwszej kolejności, a ziemia oddana we władanie byłych żołnierzy walczących o niepodległość. Nadbużańskie włości poddano pod parcelację. Ostatecznie ziemie parcelowanych majątków oddawano nowym użytkownikom za pieniądze. W latach 1926 i 1927 powstawały Kolonie Mierzwice sięgające od Mierzwic Starych po Buszkę. We Fronołowie wydzielono działkę pod działalność statutową Polskiego Czerwonego Krzyża.

Z innych źródeł wynika, że działka została wydzierżawiona od Lasów Państwowych. Pozostałe ziemie podzielono na kilkanaście parceli. Z tego trzy powstały za torami kolejowymi, które otrzymali Karwaccy, Wereszczakowie i Marciniukowie. Po drugiej stronie torów parcele uzyskali Stanisław i Jan Bogdaniukowie, dawni mieszkańcy Buszki, dalej Szoplikowie, Chalimoniukowie, Jeżewscy oraz Maksymiukowie. Las, później nazwany „Obozem” pozostał państwowy. Za lasem, w kierunku Mierzwic powstało jeszcze pięć gospodarstw położonych już w pobliżu Mierzwic Starych. Na końcu pozostawiono kilkunasto-hektarową resztówkę, która kupił ktoś z Sarnaków. Sporą działkę przylegającą od południa i zachodu do terenów PCK kupił Piotr Hackiewicz mieszkaniec Mierzwic Starych. Później zbudował na niej stodołę. W ciągu kilku lat po parcelacji zbudowano domy i budynki gospodarcze, które w różnych postaciach przetrwały do dzisiaj.

Przed 70-ciu laty był tu warzywnik państwa Szymańskich.

Tereny we Fronołowie, położone nad dzikim i pięknym Bugiem, w otoczeniu lasów sosnowych porastających miejscowe, piaszczyste nieużytki, okazały się bardzo atrakcyjne dla mieszkańców Siedlec, a nawet Warszawy. Kolej i stacja dawały wygodne połączenia komunikacyjne z tymi miastami. Walory klimatyczne miejsca też okazały się bardzo atrakcyjne. W owym czasie okolice na wschód, północ i północny wschód od stacji we Fronołowie były bezleśne. Jedynie niewielki lasek oddzielał budowaną posesję Bogdaniuków od mostu, a częściowo i od rzeki. Młode zagajniki porastały spore, lekko sfałdowane tereny na południe i południowy wschód od „białego dworku”. Władze PCK dostrzegły urodę Fronołowa i jego walory klimatyczne, i energicznie zabrały się za zagospodarowywanie zrządzanych gruntów. W szybkim tempie powstawały budynki. Zarząd ulokował się w „białym dworku”, któremu udało się przetrwać wojnę światową i bolszewicką.

Jak opowiadał Staszek Szymański, jego rodzice znaleźli tu pracę i zostali jednymi z pierwszych stałych mieszkańców Fronołowa w Niepodległej Polsce. Władysław Szymański ojciec Stanisława wydzierżawił siedem hektarów od Ośrodka PCK, które zaczął uprawiać z żoną Rozalią. Rodzice Staszka pracowali na wydzierżawionych gruntach, ale również spełniali różne posługi w Ośrodku. Dom wynajęli z zasobów Ośrodka, a budynki gospodarcze wybudowali sposobem gospodarczym. Była, to stodoła i chlewy, w których trzymali zwierzęta. Grunty tu były niskiej klasy i plony nie udawały się nadzwyczajnie. Tuż za nasypem już nieużywanej kolejki leśnej założono spory warzywnik dzięki spłachetkowi urodzajnej i wilgotnej gleby. Ogród zaczynał się tuż za nasypem. Jeden z autorów tego wspomnienia – reportażu przypomina wspaniałe truskawki, jakie uprawiała ciocia Rózia, jak ją nazywał. Jadł je znacznie później, bo już w latach czterdziestych, w czasie drugiej wojny światowej. Warzywnik powstał w drugiej połowie lat dwudziestych.

Latem na terenie Ośrodka przebywała młodzież i dzieci z Warszawy i Siedlec. Często, to były dzieci z sierocińców i zagrożone gruźlicą. Uznano, że piaszczyste grunty, sosnowe lasy i dość suchy klimat bardzo pomagał przezwyciężyć dzieciom chorobę. Leśnicy też chętnie przysyłali tu swoje dzieci. Podobno, bywał tu nawet doktor Korczak ze swymi wychowankami. Na użytek kolonistów wybudowano dziewiętnaście budynków o różnym przeznaczeniu. Z opowiadań rodziców Staszek zapamiętał: kuchnię, stołówkę, pensjonat dla dziewcząt pod wdzięczną nazwą „Grażyna”, podobny dla chłopców krył się pod mniej barwną nazwą „Hufiec”. Była również świetlica, poczta, ambulans, biblioteka bogato zaopatrzona w książki. W innych budynkach mieściły się również miejsca wczasowe dla dorosłych. Część pomieszczeń „białego dworku” zajmowali ludzie z tak zwanego „haj lajfu”. Prawdopodobnie bywała tu siostra ministra Becka z dziećmi, sędzia sądu wojewódzkiego i wielu innych ważnych osobistości. Od 36 roku istniała już kaplica, w której odprawiano nabożeństwa. Kaplica obsługiwana była przez kapelanów przebywających w Ośrodku lub przez księży z sarnackiej parafii. Harcerze zamieszkiwali często w namiotach, które rozstawiano na obszernym placu. W lecie było tu gwarno i wesoło.

Między stacją kolejową, a ośrodkiem kursował konny tramwaj po szynach, które pozostały po zniszczonym tartaku. Ten tramwaj jeździł również nad sam Bug, drogą wytyczoną w pobliżu zabudowań państwa Bogdaniuków. Tory kończyły się na dawnej bindudze tuż przy rzece. Bug tutaj był bardzo płytki. Przez czystą wodę przeświecało piaszczyste dno. Obok pyszniła się plaża z pięknym, żółtym piaskiem. Tramwaj składał się z jednego, zadaszonego wagonu, ale bez ścian, tylko z odpowiednią balustradą. Jak twierdził Staszek: wagon liczył sześćdziesiąt siedzących miejsc i był obsługiwany przez dwóch etatowych pracowników Woźnicy i hamulcowego. Woźnicą był młody mieszkaniec Mierzwic Starych – Wacek Karwacki. Niestety Staszek nie zapamiętał, kto był pomocnikiem i spełniał rolę hamulcowego. Tor kolejki zaczynał się nad Bugiem, a kończył przy stacji Fronołów. Nie było pętli. Na przystanku końcowym przeprzęgano konia i tramwaj mógł jechać z powrotem. Okazało się, że funkcja hamulcowego należała również do ważnych. Hamulce wrzucało się przy podjeździe do stacji i w rejonie doliny Bugu. Za wałem był spory spadek. Tramwaj konny funkcjonował do końca sierpnia 1939 roku.

Krzyż z placu alarmowego


Obozy harcerskie, już takie z prawdziwego zdarzenia, organizowano w pobliżu gospodarstwa Maksymiuków w lesie, który został, potem nazwany „obozem”. Na placu alarmowym stanął krzyż, przy którym kapelani odprawiali nabożeństwa. Krzyż stoi do dzisiaj i można go oglądać przy drodze do Mierzwic na skraju lasu, po lewej stronie, teraz na skrzyżowaniu drogi prowadzącej do Mierzwic i do gospodarstwa państwa Sawczuków, spadkobierców Maksymiuków, którzy nie mieli potomków płci męskiej i nazwisko rodowe się nie zachowało. Prawdopodobnie na potrzeby obozu leśnego i Ośrodka we Fronołowie pracowała piekarnia zlokalizowana w posesji Kordaczuków (drugie zabudowania za zakrętem drogi prowadzącej do mostu).

Po wakacjach wiele ruchomych rzeczy ośrodka magazynowano w wielkim namiocie wykonanym z bardzo wytrzymałego materiału. W okresie od jesieni do wiosny Władysław, ojciec Staszka pełnił funkcje dozorcy. Pilnował Ośrodka i wykonywał razem z rodziną na jego terenie prace porządkowe.

W pamięci czteroletniego Stasia zachowała się historia z dzieciństwa. Bohaterem jej był kolega Staszka zamieszkujący w wakacje z mamą jeden z pokoi „białego dworku”. Chłopcy bardzo sobie przypadli do gustu i często razem się bawili. Tymek był częstym gościem Szymańskich, bo ich domy stały blisko. Nie przeszkadzało, że Tymek należał do dobrze sytuowanej grupy warszawskich gości, a Staszek był synem stróża i szeregowego pracownika Ośrodka. Bardzo mu smakowały potrawy gotowane przez mamę Staszka – Rózię. Trzeba przyznać, że gotowała wyśmienicie. Tymek docenił walory kuchni mamy Staszka i chętnie jadał jej obiady, które bardzo mu smakowały, czego nie można powiedzieć o bardziej wyszukanym jedzeniu, serwowanym w kuchni Ośrodka. Chłopcy często bawili się w chowanego. Doskonałym miejscem zabawy był dom Szymańskich. W trakcie jednej z zabaw Tymek znalazł pod łóżkiem podsuszoną skórkę chleba upieczonego przez mamę Staszka. Tymuś natychmiast przerwał zabawę i zabrał się za konsumowanie znalezionej skórki, którą uznał z najpyszniejszą potrawę, jaka mu się trafiła. Swoim zachowaniem wzbudził niesamowity zachwyt swojej mamy, bo synek uchodził za znanego w rodzinie niejadka.

IV. Znowu wojna

Opowiadał Staszek: W trzydziestym dziewiątym roku już skończyłem pięć lat. Wiele rzeczy zaczynałem rozumieć. Miałem starsze rodzeństwo: dwunastoletnią siostrę Haneczkę i ośmioletniego brata Mariana. Rodzeństwo bardziej zdawało sobie sprawę z rosnącego zagrożenia, niż ja. Byłem w rodzinie najmłodszy. Widziałem niepokój rodziców. Też od jakiegoś czasu mówili o wojnie. Ośrodek opustoszał, wczasowicze, harcerze i inni pensjonariusze opuszczali go w pośpiechu. Personel pracował nad zamknięciem działalności. Zapełniano magazyny, jak zwykle po zamknięciu sezonu. W wielkim namiocie gromadzono wszelkie ruchome rzeczy, które służyły wczasowiczom, podczas letniej kanikuły, Trzydziestego sierpnia został tylko personel, który ostatecznie zwijał jego działalność.

Od tygodnia na moście stacjonuje wojsko, mają działka przeciwlotnicze. Na kolei wielki ruch. Pociągi jadą jeden za drugim. Na zachód pełne wojska i sprzętu. Na wschód najczęściej puste. Jeden pociąg jest w Platerowie, a drugi już w Siemiatyczach. We Fronołowie się nie zatrzymują. Dla nas, to wielka atrakcja. Widzimy pędzące pociągi, krótsze osobowe, ale i mnóstwo towarowych. Wojsko najczęściej jedzie towarowymi. Osobowymi cywile. Często do punktów zbornych. Rodzice z domu powynosili cenniejsze rzeczy i ukryli w pobliskim lesie. Rosło w nim wiele drzew liściastych i las miał podszycie, gęstwina. Żadnych schronów nie robiliśmy. Ogólny niepokój udzielił się nam wszystkim. Pierwszego września usłyszeliśmy straszne słowo – wojna. W domu mieliśmy aparat radiowy. Wtedy używano takich małych aparacików na kryształki. Radio było i w Ośrodku. Korzystało się ze słuchawek i potrzebna była długa antena rozpięta na tyczkach.

Trzeciego września przylatują samoloty, zrzucają bomby, tak bombardują most, aby go nie zniszczyć. Bomby spadają również w pobliżu torów kolejowych. Obrona mostu odpowiada ogniem. Podobno jeden samolot spada. We Fronołowie pali się drewniany budynek dworca. Straszno. Niemcy strzelają z samolotów do bezbronnych ludzi, nawet tych pracujących na polach. To zwykłe polowania na bezbronnych. Ta wojna zaczyna być szczególnie straszna. Niemcy, to podobno bardzo kulturalny naród. Podobno? Teraz pokazują swoją kulturę. Ośrodka nie bombardują, ale ostrzeliwują. Chyba zapalającymi pociskami, bo zapaliły się budynki gospodarcze moich rodziców opowiadał Staszek – w czasie bombardowań skryliśmy się w młodniaku rosnącym kilkadziesiąt metrów od naszego domu leżeliśmy pod rozłożystym jałowcem mając nadzieję, że nas nikt nie zobaczy. Ojciec na widok palących się budynków gospodarczych pobiegł i wypuścił zwierzęta, które uciekły do lasu. Prawdopodobnie, w tym czasie, też spłonął tramwaj ukryty w wielkim namiocie. Dom rodziców i kilka budynków Ośrodka ocalały. Ta wojna, to jednak straszna rzecz. Na szczęście nikt z moich bliskich nie został zabity, ani nawet ranny. Nie mamy schronu, zwierzęta poszły do lasu, a za zwierzętami my.

Nie wiem, kiedy żołnierze opuścili most, nie został wysadzony. Około dwudziestego września od wschodu nadciągnęli inni najeźdźcy, jeszcze bardziej brutalni i dzicy. Doszli do Mińska i się cofnęli. Po drodze grabili pobliskie dwory zabierając wszystko, co im wpadło w ręce. Więcej na ten temat pisał w pamiętnikach Bronisław Daniluk ojciec pierwszego autora. Pędzili też stada bydła. Zapomnieli, że zwierzęta muszą jeść i pić, sporo po drodze padało. Pod koniec września zajęli stanowiska za Bugiem – znowu opowiadał Staszek.

Przez most przeszła grupa czerwonoarmiejców, domagając się wydania broni od mego ojca. Okazało się, że zza Bugu wcześniej ze dwa razy przejeżdżał konno tamtejszy łowca nie swoich rzeczy. Dobrze znał ośrodek PCK. Chyba chciał zabrać wielki namiot harcerski. Leżał zwinięty w rulon. Podczepił konia. Niestety rulon okazał się zbyt ciężki. Koń nie dał rady go pociągnąć. Zrobiony był z grubego brezentu. Zdenerwował się i pociął go nożem. Po prostu zniszczył. Nasłał, więc na ojca sowietów twierdząc, że ojciec posiada broń. Przyszli odebrać ją ojcu, której nigdy nie miał. „Jestem tylko cywilnym stróżem, nie posiadam żadnej broni” – tłumaczył się. Przez most przeprawiali się kilkakrotnie. W zasadzie majątek ruchomy Ośrodka został doszczętnie zniszczony, podczas bombardowań. Nie było ubrań, zegarków i żywności. Zapewne, to by zrabowali.

W październiku pojawili się Niemcy. Objechali okolicę mostu, obejrzeli budynki Ośrodka i się wynieśli. Następny przyjazd, to już listopad. Zajęli „biały dworek” postawili wartowników i zrobili wachę. To już byli pogranicznicy, nazywaliśmy ich „grencszucami”. Na moście stanęły straże, a wzdłuż Bugu rozpoczęły służbę patrole. Sojusznicy zza Bugu przestali odwiedzać Fronołów. Zlikwidowano przystanek we Fronołowie, w późniejszym okresie zlikwidowano bocznicę, a szyny wywieziono do Rajchu.

Na wiosnę 1940 roku z Sarnaków przypędzili grupę kilkudziesięciu Żydów. Rodzicom kazali się wynosić z domu, w którym mieszkali. Zajęli jeden z ocalałych domów Ośrodka stojący poza strefą budowy. Tymczasem Niemcy w części terenu Ośrodka wytyczyli obszar, który zaczęto fortyfikować. Żydzi usypali wały, zrobili zasieki z drutu kolczastego. Tu miała być stanica. Wykorzystano budynki Ośrodka. Żydów przypędzali rano, a z powrotem odprowadzali ich wieczorem. Każdego dnia biedacy musieli przejść ze dwadzieścia kilometrów. Niewolników nie żywili. Ganiano ich tak przez kilka tygodni. Nadludzie obchodzili się z nimi znacznie gorzej, niż ze zwierzętami. Próbowaliśmy im podrzucać coś do jedzenia. Te czyny były surowo zabronione. Trudno wyobrazić, że można w taki sposób postępować z drugim człowiekiem. Zdziczenie sięgało zenitu.

Zapamiętałem szczególnie jednego Niemca. Nadzorował czyszczenie dołu kloacznego. Oczywiście jeden Żyd musiał wejść do kloaki i napełniać rękami kubły, które wyciągali jego pobratymcy. Niemiec robił wszystko, aby go w łajnie zanurzyć z głową. Własną nogą wpychał głowę nieszczęśnika w głąb śmierdzącej brei. Widziałem to na własne oczy. Wtedy miałem już sześć lat. Byłem blondynem o niebieskich oczach, więc Niemcy mnie tolerowali. Po wykończeniu stanicy Niemcy kazali się przenieść Szymańskim do „białego dworku”. Sami zajęli budynki wewnątrz obwałowań zabezpieczone zasiekami.

W tymże roku Żydzi pod nadzorem niemieckich nadludzi budowali zasieki z drutu kolczastego na brzegu Bugu, który stanowił granicę między dwoma największymi wrogami Polaków, chwilowo zaprzyjaźnionymi. Ruch przez most nasilił się. W obie strony szły transporty towarowe, na wschód dobra przemysłowe, a na zachód zboże i surowce. W sowietach panował głód, ale zboże wywozili do Rzeszy. Ani u jednych, ani u drugich człowiek się nie liczył, sowieci nawet swoich nie hołubili, trochę inaczej było u Niemców. Nordycy byli w cenie.

Niemcy przygotowywali się do wojny z sowietami. Za Bugiem też trwały bardzo intensywne prace, to powstawała linia bunkrów, zwana linią Mołotowa. Wymiana handlowa kwitła, pogranicznicy spotykali się na moście, częstowali się papierosami, przyjaźń miała się dobrze. 21 czerwca w nocy most przejechał pociąg pancerny. Sowieci go wpuścili. Zatrzymał się na stacji Siemiatycze. O godzinie trzeciej dwudziestego drugiego rozpoczęła się potężna nawała ogniowa. Pociąg ostrzeliwał linię bunkrów od tyłu. Do niektórych nawet nie zdążyły wejść załogi. Bractwo wkrótce wzięło nogi za pas i zaczęło uciekać w samych gaciach. Bunkry nie przeszkodziły Niemcom w gwałtownym ataku i szybkim ruchu na wschód.

W kilka tygodni później we Fronołowie nastąpiły duże zmiany. Niemcy likwidowali obóz, budynki rozebrali i wywieźli do Kornicy, we Fronołowie został „biały dworek” i dwa czy trzy budynki gospodarcze. Stodołę Szymańskich stającą za drutami pozostawiono. Wartownicy pilnujący mostu przenieśli się do koszar wcześniej zajmowanych przez Polaków, a potem przez sowietów po drugiej stronie Bugu. We Fronołowie Niemców nie było. Czasem, zaglądały patrole pilnujące torów. Specjalnie nie dokuczali.

W owym czasie byliśmy częstymi gośćmi Szymańskich – wspominałem dawne dzieje. Mój ojciec pracował na roli, ale nie miał konia, podstawowego „narzędzia” pracy rolnika. Często korzystał ze sprzężaju Władka Szymańskiego, ciotecznego brata mojej matki. Byliśmy spokrewnieni. Do lasu chodziliśmy na grzyby, też często wstępowaliśmy do Fronołowa. W międzyczasie zniknęły druty, pozostały tylko wały i aleja topolowa pamiętająca jeszcze czasy wielkiej prosperity, kiedy we Fronołowie rządził PCK. Fronołów na kilka lat zapadł w swoisty letarg. Nic tu się nie działo, dopiero na jesieni 1943 roku okupanci zrządzili wycinkę lasu, tuż przy moście kolejowym. Partyzanci dawali się już wtedy solidnie Niemcom we znaki. Na wiosnę w 1944 roku Podlasie stało się tarczą dla pocisków V-2 wystrzeliwanych z okolic Rzeszowa. Jeden ugrzązł w nadbużańskich błotach, kilka kilometrów na północny zachód od Fronołowa. Polacy przejęli niewypał i najważniejsze części wymontowali i przesłali Anglikom.

Na wschodzie Niemcy otrzymywali potężne baty od dawnego sojusznika, a teraz najbardziej zagorzałego wroga. Pod koniec czerwca przez most kolejowy na Bugu zaczęły wycofywać się zmotoryzowane jednostki armii niemieckiej. Węgrzy we Fronołowie i dalej w kierunku Mierzwic budowali prowizoryczne drogi z drągowiny, gałęzi i zbóż na najbardziej piaszczystych odcinkach. Okolice Fronołowa były piaszczyste. Przez kilka dni szły czołgi, działa samobieżne i ciągnione za samochodami, samochody. Cała potęga pancerna Niemiec szła przez most na Bugu, przez Fronołów do Mierzwic i dalej na Sarnaki.

Stałem wiele godzin przed swoim domem i przyglądałem się, jak to wszystko jechało. Potem front się zatrzymał na Bugu, stał kilka dni, a może kilkanaście. Siedzieliśmy w schronie. Przez Bug strzelała artyleria sowiecka, a z naszej strony niemiecka. Szymańscy uciekli z Fronołowa i skryli się w schronie u swoich kuzynów na Kolonii Mierzwice. Pod koniec lipca Niemcy wysadzili most na Bugu łącznie z filarami, zwinęli manatki i popędzili na zachód. We Fronołowie zostały opuszczone magazyny czy tylko okopy pełne różnych dóbr przydatnych cywilom. Przede wszystkim sorty mundurowe. Wysokiej jakości bele zielonego sukna, przyborniki i wiele innych pożytecznych rzeczy. Mieszkańcy Fronołowa i okolic wykorzystując ciszę po ucieczce Niemców i przed wejściem sowietów zgromadzili sporo zapasów w sobie tylko znanych miejscach. Akurat ci ostatni ominęli Fronołów przeprawiając się przez Bug w okolicach Mielnika. W pościgu za zmotoryzowanymi Niemcami ruszyło mrowie ludzi poprzetykane nielicznymi samochodami, wmieszanymi w ciżbę ludzką.

Przez kilka lat okoliczni mieszkańcy paradowali w strojach uszytych z tkaniny feldgrau, a to były garnitury, garsonki, kostiumy, płaszcze i wiele innych strojów. Część z nich powstawała we Fronołowie w „białym dworku”, bowiem na kilka miesięcy zamieszkał w nim wraz z rodziną nasz, inny kuzyn, zdolny krawiec, Czesław Rutkowski. Spod jego igły wychodziły bardzo twarzowe ubiory panów i pań. Po kilku miesiącach Rutkowscy opuścili Fronołów i zamieszkali po drugiej stronie Bugu, w Maćkowiczach. Do Fronołowa za to przybyli wygnańcy z Brześcia, inni Szymańscy bliżej spokrewnieni z moją matka. W 1941 roku Niemcy uratowali im życie. Polacy na wschodzie nie mieli dobrej marki, więc sowieccy towarzysze starali się ich zadołować, albo przynajmniej przesiedlić na bezkresne stepy Kazachstanu lub bardziej na północ do różnych obozów zajmujących się wyrębem tajgi. Udało się. W 1944 roku ze wschodu mieliśmy już przyjaciół.

W sierpniu i we wrześniu wojska sowieckie wybudowały na Bugu drewniany most. Znowu ruszyły pociągi, teraz zaopatrywały front, który zatrzymał się na Wiśle, a w styczniu znowu ruszył na Zachód.

„Biały dworek” przetrwał dwie wojny, a nawet trzy i miał się zupełnie dobrze, po wojnie znowu zatętnił życiem.

V. Wojna, nie-wojna


Rok 1945. Na pierwszym planie siedzi Stanisław Szymański – współautor tego artykułu – z ojcem Władysławem, w środku widać Romka Szymańskiego, najmłodszego syna uciekinierów z Brześcia

Zaraz po wojnie pociągi we Fronołowie nie stawały. Przed mostem, musiały zwolnić, a przeprawa przez rzekę zajmowała trochę czasu. Drewniany most nie pozwalał na szybkie przeloty. Zwolnienia były tak duże, że bez trudu można było z pociągu wyskoczyć, a nawet wsiąść. Czasem zaprzyjaźnieni maszyniści przed mostem specjalnie zatrzymywali pociągi.

Dzieci miały frajdę, bo sowieci ze zdobytych terytoriów wywozili do Sojuza całe fabryki, więc bez przerwy szły na wschód długie pociągi towarowe z dwiema lub nawet trzema lokomotywami wpiętymi również w środku pociągu. Przed mostem pociągi rozpinano o wolniutko przeprowadzano na drugą stronę rzeki. Ponownie je spinano na stacji w Siemiatyczach. Przez most przejeżdżał pociąg znacznie krótszy i lżejszy. Przejazd dawał sporo adrenaliny, bo most się kołysał. W czasie wojny tory też zostały w znacznej mierze zniszczone, więc z linii dwutorowej skonstruowano jednotorową biegnącą po szerokim nasypie często przechodząc z jednego brzegu na drugi. Filary mostu chronione były przez specjalne ostrogi. Przed ruszeniem lodów saperzy starali się wcześniej połamać lód przed mostem używając materiałów wybuchowych.

W czasie ruszania lodów na moście zawsze stacjonowali saperzy, którzy rzucali ładunki wybuchowe na kry zagrażające filarom. Jakoś most udawało się utrzymać, a ówczesne zimy były mroźne i śnieżne. Na Bugu kry miewały grubość do czterdziestu centymetrów i wiosenne stany wód były bardzo wysokie. Cała dolina bywała zalewana przez wody powodziowe. W niektórych miejscach szerokość rozlewisk znacznie przekraczała jeden kilometr.

Po wojnie we Fronołowie został tylko „biały dworek” i kilka budynków gospodarczych zagospodarowanych przez Szymańskich, głównych rezydentów dworku. W tym czasie Fronołów odwiedzało wielu oficerów sowieckich i polskich. Niektórzy wywodzili się okolicznych miejscowości. Oczywiście chodzi o Polaków. Najczęściej byli to frontowcy. Przynajmniej jeden pochodził z Sarnaków. W tym czasie moje kontakty z Fronołowem były bardzo częste. Przyjaźniłem się ze Staszkiem, starszym, wujecznym bratem. Bardzo mi imponował wiedzą o wszystkim, co się wokół Fronołowa działo. A działo się tu bardzo wiele. Matka bardzo często odwiedzała swojego ciotecznego brata. Z frontu nie wrócił mój ojciec, więc wszystkie męskie prace starał się wykonać w jej gospodarstwie swoim koniem i swoimi rękami Władek. Owych kuzynów odwiedzaliśmy często, kuzyni również byli częstymi gośćmi w Mierzwicach.

Na wiosnę, podczas wysokich wód sowieci ciągnęli Bugiem zdobyczne statki z Niemiec. Czasem zatrzymywały się przy brzegu we Fronołowie. Stosunki z załogami statków były poprawne, głównym zainteresowaniem cieszyła się „wodka”, ale tym już zajmowali się dorośli.

Most na Bugu -sfotografowany przez A.D. 6 04 2017 roku, prawie sześćdziesiąt lat po jego odbudowaniu:


W 1945 roku zaczęły się prace przy odbudowie mostu żelaznego. Inżynierowie, którzy nadzorowali roboty przy rozbiórce zniszczonego mostu, a potem przy budowie nowego zamieszkiwali „biały dworek”. Inżynier Czerniawski budował kesony i filary. Jeden na bużańskiej wyspie. Z rodziną mieszkał we Fronołowie, w „białym dworku”, wraz z Szymańskimi, jedynymi stałymi mieszkańcami.

Wojnę przeżył „biały dworek” i stodoła Szymańskich. Z rodziną Czerniawskich zetknąłem się w szkole podstawowej w Mierzwicach, bowiem ze mną uczęszczała do tej samej klasy Krysia, córka pana inżyniera. Zapamiętałem ją, jako bardzo uroczą koleżankę z warkoczykami. Kiedyś inżynier zaprosił całą klasę Krysi, a więc i moją do zwiedzenia wnętrza kesonu. Wcześniej inżynier zademonstrował zasadę działania kesonu na bardzo pomysłowym modelu. Dla nas też taki pokaz okazał się nadzwyczajną sensacją. Wydarzenie bardzo rzadkie, w którym mogli uczestniczyć uczniowie małej wiejskiej szkółki. Na wyspę dostaliśmy się drewnianym pomostem, którym transportowano materiały budowlane. Na szczycie kesonu, który jeszcze był tylko lekko zagłębiony wchodziliśmy przez specjalną śluzę przypominającą kiosk okrętu podwodnego. Wewnątrz panowało podwyższone ciśnienie. Szczególne wrażenie robiła znikająca woda po każdym wydobyciu szpadlem piasku z dna kesonu. Wewnątrz robotnicy kopali ręcznie, zbierając urobek do specjalnego pojemnika, który wyrzucany był na zewnątrz przez drugą śluzę. Nie muszę tłumaczyć, że dzieciaki wycieczkę długo pamiętały. Oczywiście byliśmy w „kisonie” i opowiadaliśmy o „kisonie”. Czerniawscy chyba byli warszawiakami.

Druga rodzina, z którą mieliśmy do czynienia we Fronołowie, to byli państwo Sztukiewicze z Siedlec. Pan Sztukiewicz zdaje mi się, był specjalistą od konstrukcji stalowych. W pierwszym okresie zajmował się rozbiórką zniszczonego przez Niemców mostu, a potem budował nowy. Państwo Czerniawscy po zbudowaniu filarów opuścili Fronołów.

Sztukiewicze zagościli na dłużej. W okresie wakacji rodziców odwiedzał najmłodszy syn, którego zapamiętałem. Wtedy był uczniem szkoły średniej. Potem został moim nauczycielem fizyki, w liceum im. Hetmana Stanisława Żółkiewskiego, w Siedlcach. Rodzice nazywali go „Misiem”, pozostali mieszkańcy też. Misio, to od Mieczysława, a nie od Michała. Stawał się stałym gościem „białego dworku” w okresie wakacji. Należał do nowej, już powojennej generacji miłośników tego miejsca.

Do Fronołowa zaczęli przyjeżdżać ludzie związani z budową. Budowniczowie przywozili tu swoje rodziny. Fronołów zaczął ich przyciągać. Potem zjawiali się już, jako wczasowicze. Do Fronołowa zaczęli przyjeżdżać letnicy. W lecie „biały dworek” był gęsto zaludniony. W maju 1946 roku Szymańscy opuścili Fronołów wyjeżdżając na tak zwane Prusy Wschodnie.

Moje więzi z Fronołowem się urwały. W 1947 roku oddano do użytku nowy, żelazny most. Była, to tylko jedna nitka, a tor też był pojedynczy. Fronołów nie był już do niczego potrzebny. Teraz pociągi przejeżdżały z dużą prędkością. Już się nie zatrzymywały. Powstała stacja w Sarnakach. Pamiętam uroczystość otwarcia mostu. Z Warszawy przyjechał minister komunikacji. Przy ołtarzu polowym ksiądz kanonik Bolesław Kulawik z Sarnaków odprawił uroczystą mszę świętą, wygłosił płomienne, patriotyczne kazanie. Było przecięcie wstęgi i poświęcenie. Potem przejechał pierwszy pociąg z ministrem i zaproszonymi gośćmi. Uroczystość zgromadziła wielkie tłumy okolicznych mieszkańców i gości. Moja szkoła też uczestniczyła w uroczystościach.

Obraz przęseł fronołowskiego mostu, w nurtach Bugu


Potem na moście stali żołnierze, po kilku latach zastąpili ich kolejarze. Z Siemiatyczami kontakty też się przyhamowały. Przez most trudno było przejść, chociaż obok toru zabudowano dwie kładki dla pieszych. Czasem wartownicy przepuszczali. Wszystko zależało od widzimisię i dobrego humoru aktualnego wartownika.

Na Podlasiu wielu młodych mężczyzn znalazło się w antykomunistycznej partyzantce. W partyzantce był również jeden z synów pana Karwackiego, sąsiada Fronołowa. Władza ludowa nie mogąc dopaść syna, zemściła się na ojcu i reszcie rodziny. W ramach represji, wojska KBW rozebrały dom i pocięły go na drobne kawałki. Karwacki nie był ziemianinem, ani nawet kułakiem. Klepał biedę, jak większość tutejszych mieszkańców. W pewnym momencie został bez dachu nad głową, chyba też nie miał prawa go odbudować. Nie było wyjścia. Państwo Karwaccy przez kilka lat, z konieczności, musieli zamieszkać w opuszczonym przez poprzednich użytkowników „białym dworku”. Była to formalna własność nadleśnictwa w Zabużu. Nie wiem, jak długo, to trwało ?

Przed kilku laty na terenie późniejszego Ośrodka Wczasowego Kolejarzy widziałem, fundamenty po zacnym „białym dworku”. Rósł świerk, który dawniej strzegł domostwa. W głębi widziałem okupacyjne wały. Bardzo zmalały i mogły stanowić, tylko fortyfikację nadającą się do dziecięcych zabaw.

Fronołów, to zupełnie inne miejsce. Wcześniej prawie bezleśne, teraz pokryte w całości lasem. Między drzewami przeświecają domki, domy. Jedne okazałe, inne skromne, jeszcze inne brzydkie. We Fronołowie szukałem odniesienia do wspomnień z dzieciństwa. Zostały wały, aleja topolowa, świerk i fundament po „białym dworku”.

Wszystko przemija. Niczego nie da się zatrzymać. Takie są prawa przyrody. Fizycy nazywają, to entropią, a my szarzy mieszkańcy TEJ ZIEMI – PRZEMIJANIEM.

Niestety, wszystko przemija 🙁

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *